Tuesday 11 October 2011

la Biennale di Venezia - pawilony narodowe - wciąż dzień pierwszy

wydłuża się w czasie to moje pisanie o biennale...  przygotowanie posta i obróbka zdjęć to niestety żmudna robota zwłaszcza jak w domu hula grypa żołądkowa, dopadająca co dwa dni kolejnych członków rodziny. proszę o wybaczenie. oto następny kawałeczek:

centralna część wystawy biennale znajduje się w parku zwanym Giardini - pawilonów jest ponoć 29, w tym księgarnia niedaleko wejścia i pawilon "italia", w którym odbywa się wystawa zbiorowa. pewnie zastanawiające jest czemu włosi nie maja swojego pawilonu? mają, mają, w arsenale znajduje się kilka "pominiętych" w giardini pawilonów, które w rzeczywistości pawilonami jako takimi nie są, to po prostu sale wystawowe. myślę, ze od paru lat haniebnie zaniedbujemy część wystaw w wenecji, które rozsiane są po wszystkich zakątkach miasta, niestety w dwa dni nie da się oblecieć giardini, arsenale i całej reszty. chciałabym kiedyś posiedzieć tam przynajmniej z tydzień!

dla ułatwienia podzieliłam pawilony wg moich osobistych wrażeń:


tak

christian boltanski (francja) śmierć i narodziny, niesamowita (tego przymiotnika pewnie będzie dużo) instalacja, olbrzymia (tego tez!) wypełniająca cala przestrzeń pawilonu, rusztowania po których przesuwają się napędzane rolkami fotografie noworodków, w sali obok - licznik narodzin. od czasu do czasu rozbrzmiewa dzwonek i wszystko staje. bije również licznik zgonów, fabryka istnień(?). tak to wyglądało:


fransisco bassim (venezuela) - bardzo, bardzo zabawne i sławne postacie fruwające po ścianach pawilonu wenezueli, rzućcie okiem na zdjęcia, bardzo trafiona stylistyka, nieprawdaż? a jednocześnie taki nieduży, drążący, prawie niewyczuwalny, ale niepokój, straszydełka. jeśli chodzi o pawilon wenezuelski, to jeszcze ani raz się nie zawiodłam i za każdym razem wychodzę zaczarowana (wiem, mówi się "oczarowana" ale chodziło mi o coś innego ;)))



lee yongbaek (korea) - po "wow" dużo wykrzykników (wow...!!!), chylę czoła przed koreańskim pawilonem. przez szybę widać zwycięska walkę monstrualnego dolfie z własną forma do odlewu, w głębi dolfie-pieta, równie okazałych rozmiarów, kwieciste instalacje wideo, kwieciste kurtki z nazwiskami tych, którym instalacja była dedykowana i jeszcze jedna sala w głębi, z czymś co naprawdę, ale to naprawdę robiło wrażenie: lustra w złotych ramach, na których w akompaniamencie huku wystrzału z broni pojawiał się ślad po kuli i odpryskujące kawałki szkła w zwolnionym tempie. na dodatek znienacka. najpierw chwila paniki, a potem czekaliśmy, żeby uchwycić ten moment. wow...!!! zapiera dech w piersi, nie żartuję!


jennifer allora & guillermo calzadilla (usa) performance przed pawilonem - biegacz na bieżni napędzający gąsienice odwróconego dołem do góry czołgu. potworny hałas, nie dało się przejść obok obojętnie. oczywiście można iść w dalekie wycieczki po symbolach, po interpretacjach i tak dalej, mnie wystarczył sam moment, nie trzeba było już nad tym rozmyślać - waliło po głowie.


alejandro cesarco & magela ferrero (uryguay) - niewielka przestrzeń i intymna rozmowa dwojga młodych ludzi, hipnotyzująca atmosfera, do tego kilka obrazów, napisy, rozważania, długo można by tam siedzieć...


hajnal nemeth, crash - passive interview (węgry) - bardzo mi się podobało. rozwalony samochód, wyjęty z kontekstu "drogowego", oświetlony czerwonym światłem w pustym pomieszczeniu, do tego video performance, pseudo opera oparta na rozmowie na temat wypadku, partytura wystawiona na stojakach na nuty. wszystko razem tworzyło niesamowity (no znów ten przymiotnik!) klimat, groza wisiała w powietrzu, a jednocześnie miało się wrażenie, ze to nas nie dotyczy, sztucznie wykreowany dystans do problemu, a problem jak wiadomo tragiczny.



andreas eriksson (szwecja) - wnętrze\zewnętrze, architektura\natura - pewnie łatwo będzie sobie wyobrazić ten klimat, dużo przestrzeni, monochromatyczne obrazy, zazdroszczę tym, którzy potrafią w ten sposób ograniczyć swoja paletę.


tabaimo (japonia) - tele-soup, taki miala tytul ta instalacjo-animacja, tu tez trzeba było chwilkę poczekać, w sumie nie wiem po co, bo było to tak imponujące, ze zrobiłoby na mnie wrażenie nawet gdybym tkwiła tam wbita w tłum, zaokrąglona podłoga i lustra potęgowały efekt.



diohandi (grecja) - w półmroku przechodziliśmy szeroka, biala kladka po pawilonie zalanym woda w stronę skąd widać światło. nie było tam nic więcej - woda wszędzie i w ciszy przechodzące osoby... piękne, to mało powiedziane. pseudo bizantyjska fasada została natomiast pokryta drewnem.


fabrizio plessi (venezia) - tak właśnie, wenecja ma swój pawilon na biennale... jak osobne państwo i tez można tam wchodzić "na pewniaka". niesamowita (!) instalacja. olbrzymie łodzie, w których na zamieszczonych we wnętrzach telewizorach kaskadami spływała woda. znów woda i znów światło!


markus schinwald (austria) - w pawilonie austriackim podobało mi się wszystko, ale to dokładnie wszystko! i wszystko "grało" idealnie jak w akordzie. rozebrane na części krzesła powciskane miedzy dziwne, wąskie korytarze, podwieszone z sufitu (tak, ze można było oglądać stopy chodzących po pawilonie ludzi), obrazy stylizowane na starych mistrzów ze zgrzytliwymi "dodatkami" i film video, zapętlony, kilkuminutowy "balet" (?), coś na kształt układu choreograficznego z podwójnie brzmiącym głosem. trudno to wytłumaczyć...




nie

dora garcia (hiszpania) - chodzilo o "okupacje" pawilonu, zamiast wystawy... nie no jednak mimo szczytnych planow wygladalo to po prostu jak nieudana wystawa.


hany armanious (australia) - "poskładanie" przedmiotów codziennego użytku ponoć może dać nam przyjemność obcowania z wyszukaną estetycznie formą przestrzenną... tak wyszukaną, ze wyszliśmy poszukać jej gdzie indziej!

crystal of resistance (szwajcaria) - "nowa forma, która prowokuje nowe myślenie... ", ja tam widziałam głownie instalację z folii bąbelkowej, kartonu i taśmy klejącej, a wpuszczono nas tylko dwa kroki za próg, była już 17:45, wiec ze szwajcarska punktualnością zamykali pawilon.


jennifer allora & guillermo calzadilla (usa) - kolejka - nie daliśmy rady zobaczyć performance'u odbywającego się w środku.

empty zones (rosja) i light and darkness of symbols (serbia) - chyba mogę wymienić jednym tchem oba państwa. pomimo, ze generalnie profesjonalizm, aranżacją przestrzeni itp. super, to mam wrażenie, że ciągle jeszcze leczy się w tych pawilonach rożne kompleksy narodowe obu państw. bardzo chciałabym zobaczyć kiedyś coś, co nie jest związane z historia, gułagami, swastykami, zimna syberią lub narodowym socjalizmem i architekturą, myślę, że znalazłoby się paru artystów, którzy z uporem maniaka nie przerabiają wciąż na nowo tych zagadnień. polskę w sumie tez można by w tym roku podciągnąć, gdyby nie to, ze niepolski artysta ja reprezentował.

performing history (rumunia) - międzypokoleniowy dialog o sens sztuki w ogóle.

30 days of running in the place (egipt) - multimedialna dokumentacja performance, dokumentacja manifestacji z zamieszek w kairze, podczas których artysta został zabity. doceniam ten rodzaj hołdu i poświecenie, ale niestety ta wystawa do mojego wnętrza nie dotarła, chociaż sam kontekst wstrząsający.

arur barrio (brazylia) - nie podlega ponoć klasyfikacji będąc jedna z najbardziej postępowych wystaw na biennale, hmmm... jakoś jednak nie bardzo ta postępowość do nas dotarła, bardziej na pewno do pewnego małego chłopca, który powtarzał bez wytchnienia - "tu śmierdzi ryba, tato, tu śmierdzi ryba, bo tu leży zepsuta ryba..."


nie wiem

holandia - przepraszam o co chodziło?
belgia - nawet ciekawie, ale musiałam sobie przypomnieć z katalogiem w reku.


czechy/slowacja - gdzieś to już chyba widzieliśmy... aaa, no tak, dwa lata temu w tym samym pawilonie?
izrael- rurek ci u nas dostatek, duży plus za video o butach.


finlandia - halo, halo, co oni tam wystawili? nie pamiętam...
dania- patrz finlandia, ale kusząca była torebka sprzedawana z katalogiem, rany! tylko żeby zawrzeć sedno w torebce a nie w wystawie? ojeja...
niemcy - trumny z napisem fluxus, ktoś się tu odcina od korzeni w wielki świątobliwym stylu. chyba mi się podobało, tylko ta stylizacja...
GB - trochę dziwna "instalacja" na pawilon narodowy, ani tu nic angielskiego, ani nic w temacie, za to dużo kurzu i mega kolejka, o kolejkach tez jeszcze będzie, plusik za napis w ostatnim pomieszczeniu, po długim krążeniu wśród kurzu i gratów o węgiersko-żydowskiej proweniencji taki oto napis: IS THIS ART OR IS THIS ME?
kanada - w sumie podobały mi się obrazy, ale całość robiła wrażenie powstawianych bezładnie gratów. pewnie to ten zamierzony efekt...



pawilon polski - gdyby chcieć skomentować polski pawilon trzeba by wniknąć w takie zagadnienia jak syjonizm, antysyjonizm, antysemityzm i jeszcze inne, których nazwać nie potrafię. wyobrażam sobie, ze chodziło o rodzaj prowokacji, pewnie się udała, chociaż podczas naszej wizyty raczej na to nie wyglądało. izraelska minister kultury i sportu tam nie weszła, natomiast delegacja polska cala zadowolona gratulowała sobie sukcesu (pomimo krytyki, a może właśnie dzięki niej?) chyba potrzebuje jeszcze czasu, żeby to przemyśleć, ale o zachwytach raczej nie będzie mowy...


dodatkowo rzut oka na wystawę o tym, czego pragną kobiety:


w przygotowaniu jeszcze post o arsenale i małe podsumowanie! mam nadzieje już na dniach :) buziaki dla wytrwałych, którzy przebrnęli przez tego posta.

No comments:

Post a Comment